W zasadzie mogłabym poprzestać na tytule.
Nie będzie to wpis o pandemii, choć z nią jest związany, ani o samopoczuciu uczniów i rodziców, bo ono jest bardzo subiektywne, ale bazując na treści tego bloga – będzie o technologii.
Konkretnie – o technologii, która rodzi frustrację.
Przyczyna
Jesteśmy w rzeczywistości, w której na dzień dzisiejszy – 25.10.2020 roku – mamy w Polsce 253 688 osoby, u których testy potwierdziły koronawirusa oraz 61% zajętych respiratorów.
Na podstawie tych danych rząd podjął decyzję, że od jura większość dzieciaków w wieku szkolnym (przypadkowo tych, których rodzice nie kwalifikują się do pobierania zasiłków) rozpocznie naukę w trybie zdalnym.
Przez okres dwóch tygodni.
Ci, którzy mają dzieci w wieku szkolnym pamiętają, że ostatni dwutygodniowy okres nauki zdalnej trwał ponad 3 miesiące, nie wykluczone więc, że czeka nas podobna sytuacja.
Wytyczne
W tym kraju nie ma spójnego systemu, ba, nie ma nawet spójnych wytycznych dotyczących zasad nauki zdalnej.
Co więcej, w każdym województwie, a nawet gminie, szkoły mogą dowolnie wybierać z jakiego dziennika elektronicznego, a obecnie – z jakich narzędzi do komunikacji i zdalnej nauki będą korzystać.
Konkurencja jest dobra, mówili.
Tak. Konkurencja jest świetnym wynalazkiem kapitalistycznego rynku. Potencjalnie, wiadomo jakie jest zapotrzebowanie:
Podczas zdalnej lekcji, dzieci powinny mieć możliwość wysłuchania nauczyciela i, ewentualnie obejrzenia prezentacji lub zapisków na tablicy. Dodatkowo dobrze by było, gdyby mogły zdawać pytania, żeby nauczyciel wiedział czy wszyscy uczestniczą w lekcji i, ewentualnie odpowiedział na pytania.
Cudownie byłoby, gdyby jeszcze dzieci mogły wysłać nauczycielowi pracę pisemną, nie koniecznie na maila, ale korzystając z jakiegoś sprytnego folderu, dedykowanego dla klasy.
Aha, i żeby to wszystko było bezpieczne, izolowane i żeby każde dziecko oraz każdy nauczyciel czuł się komfortowo, korzystając z tego narzędzia.
Brzmi jak Teams? Zoom? Google Class? PUDŁO!
O co Ci chodzi?
Większość z Was, czytających ten artykuł, w jakimś stopniu jest związanych ze światem IT, a przynamniej miało do czynienia z oprogramowaniem typu: komunikator, chat, videokonferencja, współdzielony folder, email.
Zaryzykuję stwierdzenie, że duża część dyrektorów szkół oraz nauczycieli naszych dzieci, o videokonferencjach, webinarach lub emailu usłyszała w marcu. Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.
Rozumiem, nie każdy musi być fanem nowych technologii. W XXI wieku. Nie każdy nauczyciel musi posiadać komputer. Ale, $%^#^%#^$#^, szkoły nie są samotnymi wyspami, funkcjonują w społeczeństwie i byłoby świetnie, jak by chciały z tej wiedzy korzystać. Tak jednak nie jest.
Zamówienia publiczne
I znów, tutaj mogłabym postawić kropkę, a każdy z Was dopisałby własną historię…
„Zamówienia publiczne” brzmi jak dużo przepalonych pieniędzy. Trochę jak ZUS, eWuś, podatki.gov itd. Przykładów znakomitego oprogramowania, sprawiającego, że nasze życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej, możnaby mnożyć.
Co się dzieje, kiedy Ministerstwo Magii wymyśla nowe rozporządzenie – np. „od września każda szkoła musi korzystać z dziennika elektronicznego i teraz wszyscy będziemy tacy super w kosmos technologiczni” ?
Szkoła, w osobie Pani Dyrektor, wpada w panikę. Właśnie, oprócz standardowych problemów – braku pieniędzy na papier toaletowy, mydło i podwyżki dla nauczycieli, dołożono jej kolejne… wyzwanie (moje ulubione korpo-słowo) – ma zaopatrzyć uczniów i rodziców w dziennik elektroniczny.
Ma na to – dajmy na to – dwa miesiące – kiedy to system ma zamówić, wdrożyć i zacząć żyć w kosmosie technologicznym. Pełen komfort.
Oczywiście, Ministerstwo – nie wybrało żadnego oprogramowania, nie dało wytycznych – wydało natomiast zalecenie i, co ważne, obiecało na ten cel środki pieniężne.
Aktualnie Pani Dyrektor nie ma nawet pół monitora więcej niż to, czym dysponuje Pani Grażynka w sekretariacie i klasy 4-8 w sali do informatyki ALE jako, że nikt nie dał jej wyboru – musi mieć dziennik elektroniczny i wszystkich nauczycieli przeszkolonych do korzystania z niego.
Wyzwanie – to wyzwanie – należy mu sprostać. Nie takie rzeczy polska szkoła widziała.
Skutek
Do szkoły przyjeżdża, niczym rycerz na białym koniu, niczym Winkelried polskiej edukacji – Pan Józef. Pan Józef ma firmę X, która przypadkowo stworzyła już oprogramowanie, którego tak desperacko potrzebuje Pani Dyrektor.
Oprogramowanie nie do końca działa, nie do końca ktokolwiek je testował, ale można na nim zarobić. Pan Józef opakowuje więc ten … pozostawiający wiele do życzenia produkt myśli informatycznej, w błyszczący papier marketingu, dokleja na ulotce zdjęcia uśmiechniętych dzieci, dodaje u dołu logo Ministerstwa i zawiązuje na całości okazałą kokardę w postaci „Skorzystaj z dotacji”.
No grzech nie skorzystać.
Pani Dyrektor, z wdzięcznością, że ktoś zdjął ciężar decyzji z jej barków, oprogramowanie aprobuje, a rodzice kończą z Librusem, Lekcją+, Manticą i innymi potworkami, które powstały na Windowsie 95 i działają tylko na wybranym zestawie dwóch lub trzech desktopowych przeglądarek.
Od teraz Pani Grażynka w sekretariacie musi mierzyć się nie tylko ze standardowymi zadaniami, a;e także z falą sfrustrowanych nauczycieli i rodziców, z których każdy ma inny problem z oprogramowaniem od firmy X.
Pan Józef jednak swoje zainkasował, Ministerstwo może się chwalić, że jest super w kosmos technologiczne („a mówili, niedowiarki, że się nie da”), a Pani Dyrektor po prostu zaczyna chudnąć i więcej palić.
Zdalna edukacja cała na biało
Dopłynęłam do sedna w tym dość długawym poście.
Dzienniki elektroniczne były przedsmakiem technologicznych wyzwań.
Od jutra ja będę się mierzyć, jako rodzic (i support – jak tak patrzę na to technologiczne cudo) czegoś o nazwie https://campus.documaster.pl/
Tu powinnam zrobić mema oczekiwania vs rzeczywistość:


I, o ile jestem sobie w stanie wyobrazić, jak do tego doszło, to czy nie prościej byłoby skorzystać z Teamsów?
Dzieciaki nie musiałyby korzystać z laptopów w celu uczestniczenia w zdalnej lekcji, (wspomniane wyżej cudo działa tylko na najnowszej wersji Chrome i Firefoxa), wystarczyłby smartphone z kamerką i jakikolwiek PCet do napisania zadania domowego. Nie trzeba byłoby się zastanawiać czy to wogóle zadziała, bo Teamsy z reguły działają – przynajmniej kilka większych firm tak twierdzi.
Podobno nauczyciele informatyki mają zajmować się w szkołach „takimi rzeczami”. Ci sami, którzy uczą dzieci rysowania w Paincie.
DLACZEGO?
Nauczanie zdalne jest wspaniałą okazją do pokazania dzieciom możliwości technologicznych, do komunikacji, do nowoczesnego przekazywania wiedzy.
Pytam się więc Was, drodzy czytelnicy, dlaczego tak jest? Co możemy zrobić? Jak to zmienić? Macie tak jak ja?
Ja nie wiem. Ja nie rozumiem.